Making faces - Amy Harmon

July 17, 2017


Każdy, kto jest kimś, staje się nikim, gdy poniesie porażkę. 



MAKING FACES 

Amy Harmon 
Wydawnictwo Editio 
2017 
5/5




Fern nie ma zbyt wielu marzeń. Właściwie mogłaby je ograniczyć tylko do dwóch. Pierwsze z nich dotyczyłoby jej najlepszego przyjaciela, Bailey'a - by jego życie było jak najdłuższe. Drugie Ambrose'a, chłopaka, w którym Fern jest zakochana - by zwrócił na nią uwagę.
Historia Fern i Ambrose'a mogłaby nigdy nie zaistnieć, gdyby nie wojna. Ambrose razem z czwórką przyjaciół wyjeżdża na misję do Iraku. Wraca z niej sam, ciężko ranny, bez swoich towarzyszy i bez ogromnego kawałka serca, który umarł razem z jego przyjaciółmi.
On stracił nadzieję, którą w tej samej chwili zyskała Fern. Jej uczucie do Ambrose'a przetrwało, tak samo jak on przetrwał wojnę. 

Making faces to moje pierwsze spotkanie z Amy Harmon, ale na pewno nie ostatnie. Naprawdę zakochałam się w stylu, jakim napisana jest ta książka, w tym jak dobrze wykreowani są w niej bohaterowie, w samej tej historii, która jest naprawdę piękna, chociaż bolesna i smutna. 
Co z tego, że chwilami nie sposób nie domyślić się, co się wydarzy? Whatever. Przewidywalność w tej książce nie gra roli, bo ona ma w sobie to coś, co czyni ją cudowną. Podziwiam autorów, którzy w lekki i prosty sposób potrafią opisać nawet ogromne i głębokie problemy. A Amy Harmon z pewnością to potrafi. I muszę przyznać, że chociaż na początku się tego obawiałam, bo myślałam, że przez lekkie pióro, te wszystkie problemy będą wyglądać na płytkie, to jest zupełnie odwrotnie. Ta książka tylko na tym zyskuje.

Nie ma smutku, jeśli wcześniej nie było radości.
Nie odczułabym tej straty, gdybym go nie kochała.

Bardzo spodobał mi się problem ludzkiej powierzchowności. Ta książka pokazuje, że we współczesnym świecie nikt nie patrzy już wewnątrz człowieka, bo wszystko, co dla ludzi najważniejsze znajduje się na wierzchu. Przyglądając się bardziej historii Ambrose'a można dostrzec również to, jak bardzo ludzie przyzwyczaili się do tego, że tylko wygląd zewnętrzny jest dla innych kluczowy przy ocenianiu człowieka. Mam wrażenie, że można to trochę porównać do Pięknej i Bestii, chociaż nie tak do końca dokładnie o to chodziło w Making faces.
Kolejnym dość rozbudowanym i ważnym aspektem jest nieuleczalna choroba i pogodzenie się z nią. Chyba każdy, kto czytał tę historię pokochał Bailey'a i chciałby mieć obok siebie takiego przyjaciela, jakim Bailey był dla Fern. Ale Bailey pokazuje w tej książce nie tylko oddanie, które powinno być atrybutem każdego przyjaciela, ale również optymizm. Jego cieszenie się najmniejszymi rzeczami wiele razy przypominało mi o tym, że też powinnam to robić, że takie małe szczęścia są bardzo ważne. Ale jego optymizm nie kończył się tylko na tym. Największym zaskoczeniem było dla mnie jego pogodzenie się z chorobą i cieszenie się życiem mimo niej. Uwielbiam go za to, bo naprawdę nie wiem, czy sama potrafiłabym się tak zachowywać na jego miejscu. By the way - czy tylko moim zdaniem Bailey to męska wersja Promyczka?

Muszę wspomnieć też o kreacji bohaterów. Było ich w tej książce całkiem sporo, a mimo to autorka niesamowicie ich przedstawiła. Gdy myślę o nich teraz to wiem, że mogłabym opisać każdego z nich tak, jakbym opisywała otaczających mnie ludzi, których bardzo dobrze znam. Uwielbiam to w książkach. Takie wykreowanie bohaterów, które nie pozostawia miejsca na wątpliwości i złudzenia - takie, które pozwala nam ich poznać, jakby właśnie byli obok nas. 


W książce można znaleźć też nawiązania do Boga, co nie każdemu może przypaść do gustu, ale mnie osobiście bardzo się podobało. Miałam wrażenie, że dzięki temu cała ta historia jest jeszcze głębsza i jeszcze bardziej porusza. Pokazuje, jak wiara pomaga niektórym ludziom w życiu, w przezwyciężaniu zła, z którym muszą się zmagać.
Często pojawia się tam również motyw doceniania tego, co się ma. Amy Harmon w doskonały sposób pokazuje czytelnikom, jak ważne jest cieszenie się z tego co się ma i kogo się ma obok siebie. Trochę uczy czytelników życiowej pokory. 

Czasami trudno jest pogodzić się z tym, że nigdy nie będziemy kochani tak,
jak byśmy tego chcieli. 



Colleen Hoover i Kim Holden jak do tej pory były moimi boginiami, jeśli chodzi o ładunek emocjonalny i naukę życia, jakie czytelnik mógł znaleźć w książce. Po przeczytaniu Making faces do tej dwójki dołącza również Amy Harmon, która zdecydowanie na to zasługuje.





Może jest jakiś większy sens, jakiś większy obraz, którego my jesteśmy tylko małym elementem. Wiesz, tak jak w puzzlach z tysiąca elementów. Patrząc na jeden element, nie jesteś w stanie stwierdzić, jak będzie wyglądać cała układanka. A tutaj niestety nie ma obrazka na pudełku, który pomógłby nam spojrzeć na wszystko jak na całość.

You Might Also Like

10 komentarze

  1. Hoover i Holden to moje dwie ulubione autorki, jeżeli właśnie o emocje chodzi, więc koniecznie muszę przeczytać :)

    Pozdrawiam
    ver-reads.blogspot.com

    ReplyDelete
  2. Już od dłuższego czasu mam ochotę przeczytać książkę tej autorki :D Ale ciągle zapominam o nich przy zakupach :/

    Zabookowany świat Pauli

    ReplyDelete
    Replies
    1. Koniecznie pamiętaj przy kolejnych! :D :*

      Delete
  3. Słyszałam wiele pozytywnych opinii na temat tej autorki. Książki nie są w moim stylu, ale chyba (dzięki tobie) się skuszę.
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie.
    Mój blog

    ReplyDelete
    Replies
    1. This comment has been removed by the author.

      Delete
  4. Niby nie w moim stylu, ale przekonałaś mnie. Piszesz świetne recenzje i to właśnie dzięki niej doszłam do wniosku, że "Making faces" może mi się spodobać. Obym również się zakochała <3
    Zostaję na dłużej!
    Patty z bloga pattbooks.blogspot.com

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję! :*
      I daj znać, czy książka Ci się podobała :)

      Delete
  5. Zaciekawiłaś mnie tą autorką. Chyba muszę się skusić. Przyznam, że miałam ją w planach ale po twojej recenzji rozejrzę się po nią szybciej. Hoover oraz Holden wielbię więc widzę, że to coś dla mnie :D + Nawiązanie do Boga <3 Muszę przeczytać!

    ReplyDelete
  6. Nie przepadam za Colleen Hoover. Przeczytałam tylko "Hopeless" i po resztę sięgać nie zamierzam.
    Co do tej książki - przeczytałam dzisiaj już tyle Twoich recenzji i Ty mnie tak bardzo potrafisz przekonać do sięgnięcia po daną książkę!!!

    Pozdrawiam cieplutko i ściskam :*
    M.
    martynapiorowieczne.blogspot.com

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ta książka jest zupełnie inna, niż książki Hoover, chodziło mi tylko o to, że jest w niej dużo emocji, tak jak u Hoover i Holden właśnie. Ale naprawdę polecam, bo jest cudowna!
      Buziaki :*

      Delete